28 marca 2013

3 - Sama nie wiem czy zaufam jeszcze komuś.



#Malwina
Obecność Agnieszki nie była mi na rękę. Nie dość, że mdłości nie odpuszczały, to jeszcze ruda ciągle nawijała o tym, jaka to jest szczęśliwa. Ja nie byłam. Można powiedzieć, że w pewnym sensie to właśnie przez nią wylądowałam na drugim końcu Polski i musiałam każdego dnia pojawiać się na tej przeklętej hali. Praca fizyczna nigdy nie była moją mocną stroną. Kiedyś nawet zarzekałam się, że nigdy nie będę zarabiać pieniędzy. Wierzyłam, że trafię na bogatego faceta. Okej, byłam potwornie rozpieszczona. Gdyby nie Aga – nigdy nie dowiedziałabym się jak wygląda prawdziwe życie. Mimo wszystko wolałabym siedzieć w swoim rodzinnym mieście, przytulać na dobranoc młodszą siostrzyczkę i biec do jej pokoju, kiedy ma kolejny koszmar. W Szczecinie jest przecież mnóstwo miejsc, w których potrzebowali by kogoś do jakiejkolwiek pracy. Niestety rodzice mieli odmienne zdanie na ten temat. W naszym mieście znałam zbyt wielu ludzi, którzy ponownie mogliby wciągnąć mnie w problemy. Rzeszów wydawał się być ostatnią deską ratunku.
- Malwa, a może zabierzesz mnie dzisiaj ze sobą? – Ruda uwiesiła się na moim ramieniu, uśmiechając przy tym serdecznie. – Nie chcę siedzieć samotnie w twoim mieszkaniu przez tyle godzin.
- Możesz zwiedzić wszystkie galerie handlowe – podsunęłam, narzucając na ramiona płaszcz. – Nie jestem pewna, czy wolno mi przyprowadzać znajomych.
- Daj spokój. Przecież nie będę przeszkadzać.
Ona by przeszkadzała nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Niestety zbyt dobre ze mnie dziewczę, aby wypowiedzieć na głos tą uwagę. Pokręciłam jedynie głową, dając sobie tym samym kilka chwil na przemyślenie odpowiedzi. Subtelność nigdy nie była moją mocną stroną. Podobnie, jak owijanie w bawełnę. Wrażliwej duszy Agnieszki zazwyczaj to nie odpowiadało.
- Aga, nie mogę – jęknęłam w końcu czując, że za krótką chwilę stracę przytomność. – Zostań tutaj, a ja muszę lecieć. Jestem już spóźniona.
- To mogę chociaż po ciebie wpaść?
Szybko tej rozmowy nie skończymy, Sasal. Oparłam się plecami o drzwi.
- Jeśli musisz, to przyjdź. Kończę o piętnastej.
- Dziękuję! – Wykrzyknęła ruda, wieszając się na mojej szyi. – Dziękuję!
- Ta, nie ma sprawy.
Chwyciłam torbę, klucze i opuściłam mieszkanie. Wychodząc w mroźny, śnieżny poranek nie przypuszczałam nawet, że będzie aż tak źle. Od dwudziestu czterech godzin nie byłam w stanie nic zjeść. Wmuszenie w siebie suchej kromki chleba zakończyło się wielkim niepowodzeniem, wizytą w łazience i porządnym odwodnieniem. Byłam osłabiona. Wyglądałam jeszcze gorzej niż dnia poprzedniego, więc miałam prawo nie zauważyć cienkiej tafli lodu, która pokrywała cały Most Zamkowy oraz zejście na parking przy hali. Spieszyłam się, zbiegając po schodach. Nie pomyślałam o przytrzymaniu się barierki. Przy ostatnim stopniu straciłam równowagę, zaliczając przy tym bolesny upadek. Czy nikt nawet nie pomyślał o tym, by posypać tutaj solą lub piaskiem?
- Żyjesz? – Gdzieś z oddali dotarł do mnie męski głos. – Hej, wszystko w porządku?
Potrząsnął mnie za ramiona. Nie byłam martwa, ani nieprzytomna, a jedynie trochę ogłuszona. I obolała.
- Ała. Żyję. – Chwyciłam pomocną dłoń. – Nie wierzę. To znowu ty?
No i znów ten zniewalający uśmiech, który tym razem miałam okazję obserwować z odległości nie mniejszej niż piętnaście centymetrów. Silnym ramieniem trzymał mnie w talii, a wolną ręką gładził policzek, na którym jeszcze przed chwilą zalegała odrobina brudnego śniegu.

#Zoe
Umówiłam się z Krzyśkiem w naszej cukierni. Wiedziałam już o nim nieco więcej, niż wczoraj, co było najprawdopodobniej skutkiem jego gadulstwa. Nawijał bez przerwy. Odniosłam wrażenie, że potrzebował tego. Rozumiałam takich ludzi, co nie znaczy, że do nich należałam. Gdy żegnaliśmy się poprzedniego dnia, obiecał, że zadzwoni do żony. Przecież rozmowa byłą tutaj podstawą. Widziałam w jego oczach, że dla niej byłby gotowy polecieć na drugą półkulę – czym więc by był ten odcinek między Rzeszowem a Wałbrzychem?
Krzysiek Ignaczak był siatkarzem, reprezentował biało-czerwone barwy zarówno w klubie, jak i w reprezentacji. Miał już blisko trzydzieści pięć lat, co oznaczało, że dzieliła nas cała dekada, ale nie traktował mnie jak małolaty. No i chyba mi zaufał, nie wiedzieć czemu.
- Cześć, Zośka.
Podniosłam na niego wzrok. Dzisiaj Igła (jak to go podobno nazywali koledzy i jego rzekome rzesze fanów) był już szeroko uśmiechnięty. Przez ramię miał przewieszoną sportową torbę. Pomyślałam, że pewnie wraca z treningu. Zamówił kremówkę dla mnie i szarlotkę dla siebie oraz dwie kawy, po czym rozsiadł się wygodnie w fotelu.
- Iwona wraca – oznajmił wesoło. – Jakaś okropnie szczęśliwa z tego powodu nie jest, ale wraca. Nawet nie musiałem jej prosić. Od razu, na powitanie, powiedziała: „Zamilcz, Ignaczak. Wracam, bo Sebastian musi iść do szkoły, a Dominika się za tobą stęskniła. I gdyby nie fakt, że ty nie masz czasu na zajęcie się nimi, tylko bym je podrzuciła do tego zasranego Rzeszowa i wyjechała z powrotem. No i chyba za bardzo je kocham”. Rozumiesz? Wróci. Cholera z tym, że rzekomo nie dla mnie. Ja jej wszystko wyjaśnię, Zośka, rozumiesz? Ja bym jej nigdy nie zdradził, bo ją kocham. Miłość jest piękna, Zośka. A Iwonka mi wybaczy, bo usłyszała jakieś kłamstwo tylko, ot co.
Uśmiechnęłam się do niego całkowicie szczerze, zaciskając palce na ciepłym kubku.
- Cieszę się – powiedziałam. – Bardzo się cieszę. Nie lubię patrzeć, gdy ktoś chodzi taki przybity. Zdecydowanie lepiej ci z uśmiechem na twarzy.
Siedzieliśmy w cukierni jeszcze dobrą godzinę. Na dworze zrobiło się ciemno, a Rzeszów nocą wyglądał zdecydowanie lepiej niż w dzień. Stawał się nawet znośny, kiedy światła latarni błyszczały na tle mroku osłaniającego brzydkie zabudowania miasta. Przeszłam przez rynek i skierowałam się w stronę bloku, w którym mieszkałam. Szłam, patrząc jedynie pod nogi, ręce miałam schowane w kieszeniach ciepłej kurtki, a wiatr rozwiewał moje brązowe włosy. Czegoś mi brakowało – nie, nie chodzi mi tu o to, że czegoś zapomniałam. Po prostu czułam pustkę w sercu i nie mogłam jej zapełnić niczym.
Wyjęłam dłonie z kieszeni i spojrzałam na nie. Lewa była bez skazy – dopiero niżej, na nadgarstku, coś ją okrutnie zdobiło. Ból fizyczny, psychiczny, żal, bezradność, drżenie. Przeniosłam wzrok na prawą rękę, którą przecinała różowa szrama. Ciepły dotyk, delikatność, zainteresowanie, chęć pomocy. Boli.
Wyjęłam z kieszeni klucze i otworzyłam drzwi.

#Malwina
Szatyn w dalszym ciągu mi się przyglądał, ale jego ust nie zdobił już szeroki uśmiech. Nie spodziewał się zapewne, że tak szybko zapragnę wyswobodzić się z jego ramion. Tak, faktycznie, dziwne. Każda kobieta przecież jest zachwycona, kiedy znajduje się w objęciach obcego faceta. W prawdzie ten był siatkarzem, ale nie miałam zielonego pojęcia co też może siedzieć w jego głowie. Równie dobrze mógł przecież być seryjnym mordercą. Nie o takich historiach się słyszało! Dajmy na to ostatnio portale internetowe rozpisywały się o lekkoatlecie, który zabił swoją narzeczoną. Niby dlaczego ten tutaj miałby nie zepchnąć mnie do Wisłoka? Chociaż z drugiej strony… Wyciągnął pomocną dłoń, trzymał w silnych ramionach i patrzył z blaskiem w oczach. Może te ciągłe wpadanie na siebie to tylko głupi zbieg okoliczności?
- Myślałem, że wykażesz się nieco większym entuzjazmem – mruknął, naciągając na dłonie rękawiczki. – Poza tym uratowałem ci życie.
- Życie? – Niewiele brakowało, a bym wybuchła śmiechem. – Człowieku, z jakiej planety się wziąłeś?! Nie uratowałeś mi życia. Ba, ty nawet nie uratowałeś mojej dumy, która mocno ucierpiała przy tym upadku.
- Jeśli mówiąc o dumie, masz na myśli swój zgrabny tyłek…
Faceci! Im w głowie tylko jedno. Prychnęłam cicho, zmroziłam siatkarza wściekłym spojrzeniem i ruszyłam w dalszą drogę do Podpromia. Tylko jedno w tych, przepełnionych testosteronem, głowach. A już miałam nadzieję, że kiedyś tam znajdziemy drogę do wspólnego porozumienia. O nie, mój panie – nic z tego! Jedyną drogę, która nas mogła połączyć, to ta na rzeszowską halę.
- Oj nie bądź taka drażliwa. – Znów zjawił się obok mnie. Zauważyłam, że intensywnie się nad czymś zastanawia. Wypalił wreszcie: - Zdradzisz mi swoje imię?
- Po moim trupie.
- To się da załatwić, ale nie będzie już tak cieszyć.
Posłał mi sójkę w bok, a mój żołądek znów zaczął ostro protestować. Ciekawe co jeszcze miłego mnie dzisiaj spotka? Hm, mogłabym na przykład puścić pawia prosto pod nogi tego wielkoluda. O tak, to się da załatwić, ale więcej wpadek tego dnia nie potrzebowałam.
- Malwina – westchnęłam z rezygnacją. – Czy twoje życie w jakiś sposób się odmieniło?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo – odpowiedział ze szczerym uśmiechem, otaczając mnie ramieniem. Musiało to wyglądać przekomicznie. On z jakimiś dwoma metrami wzrostu. Ja natomiast nie miałam się czym pochwalić. Jakieś sto siedemdziesiąt centymetrów. I to w koturnach.
- A ty? – Zadarłam głowę, by móc spojrzeć w oczy szatyna. Akurat dotarliśmy na halę, gdzie w wejściu czekało już kilku Resoviaków na rozpoczęcie treningu. Przyglądali nam się z zaciekawieniem. – Masz zamiar się przedstawić?
- Nikola Kovacević, zawsze do usług. – Mało brakowało, a by się pokłonił. Kiedy w przejściu rozległo się donośne „uuuu”, na moje policzki wkradł się czerwony rumieniec. Siatkarz nachylił się, by szepnąć: - Do twarzy ci z czerwonym.
I poszedł.

#Zoe
Nie, pomyślałam. Nie, nie dzisiaj. Dziś już mam wszystkiego serdecznie dość. Dlaczego on tu siedzi? Nie mógł wybrać innych schodów na załamywanie się i trucie papierosowym dymem? Nie mógł? Musiał akurat tutaj przyjść? Dlaczego nie potrafię przejść obok niego obojętnie? Nie, nie dotykaj go...
- Proszę pana? – potrząsnęłam ramieniem mężczyzny. Powoli, jakby z ociąganiem podniósł na mnie spojrzenie swoich dużych, czarnych oczu. Wstrzymałam oddech i zagryzłam policzki od środka. – Wszystko w porządku?
Widząc jego wyraz twarzy, przez chwilę byłam pewna, że machnie na mnie ręką, powie, żebym spadała, dała mu spokój, zapewni, że mu się nic nie stało i siedzi tu dla rekreacji; że wykona jakikolwiek gest, by dać mi do zrozumienia, iż nie potrzebuje mojej pomocy. I pomyliłam się. Jak zawsze, gdy byłam czegoś pewna.
- Nie – powiedział cichym, chrapliwym głosem. Przeszły mnie ciarki, gdy usłyszałam ten niemal wyprany z emocji dźwięk. – Nic nie jest w porządku.
Głos rozsądku aż krzyczał we mnie, bym stąd odeszła, bo mi to nie wyjdzie na dobre. Ale czy ja kiedykolwiek go słuchałam? No właśnie.
Przycupnęłam na schodku w dość bezpiecznej odległości od nieznajomego i kaszlnęłam, kiedy dym papierosowy dostał się do moich płuc. Mogłam jeszcze odejść – mogłam, ale nie chciałam.
- Więc? Co panu jest? – zapytałam drżącym głosem. Nagle zrobiło mi się zimno i zapragnęłam znaleźć się piętro wyżej, w swoim mieszkaniu. Jak widać schody też nie były całkowicie bezpieczne.
- Jestem mordercą.
Zakręciło mi się w głowie, a oddech przyspieszył. Z otwartymi ustami wpatrywałam się w tego mężczyznę, a on smętnie pokiwał głową. Kontynuował.
- Zabiłem swoją żonę, rozumiesz? Przystawiłem jej pistolet do skroni i pif, paf! Koniec. Uwierzysz w to?
Z ociąganiem skinęłam głową, ciesząc się z faktu, że siedzę, bo nogi drżały mi niesamowicie. Nieznajomy zaczął płakać.
- Nie wiem, czemu to zrobiłem – jęknął. – Kłóciliśmy się... A teraz tak okropnie żałuję. Nawet sobie nie wyobrażasz.
Chciałam uciec stąd i natychmiast zadzwonić na policję, ale mężczyzna spojrzał na mnie tak, jakby wiedział, co mi chodzi po głowie.
- Nie. Sam pójdę na policję. Mógłbym się wprawdzie zabić, ale to by była zbyt lekka kara. Zgniję w więzieniu. Żegnaj. Jutro usłyszysz o mnie w wiadomościach.
Zacisnęłam zęby, widząc, jak powoli odchodzi. Zamknął za sobą drzwi, a ja w tym samym momencie wypuściłam powietrze z płuc, czemu towarzyszył głośny świst. Spojrzałam na swoje drżące ręce i chwiejąc się, wstałam z zimnego stopnia. Nie wiem, jakim cudem dotarłam do swojego mieszkania, ale gdy tylko się w nim znalazłam, skierowałam swoje kroki do łazienki. Wyobraźnia podsuwała mi coraz bardziej drastyczne sceny. Kręciło mi się w głowie i czułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Osunęłam się na ziemię i ukryłam twarz w dłoniach.

Odautorsko
Kaś: Wesołych Świąt!
bluśka: Ja się do życzeń dołączam! I ten, no... Niech Was Zośka nie przeraża aż tak bardzo (:

21 marca 2013

2 - wymazuję nierealny raj, wszystko, co było bez znaczenia



# Zoe
- Dzień dobry.
Stanęłam w progu kuchni i przetarłam oczy, poprawiając nocną koszulę, która nie kwapiła się, by szczelnie okryć mój dekolt, co nie uszło uwadze szatyna. Siedział przy stoliku w samych spodniach, pijąc kawę. Jego nagi, umięśniony tors skutecznie próbował przyciągnąć moją uwagę.
- Jeszcze nie poszedłeś? – spytałam trochę nerwowo. Niecodziennie budziłam się w mieszkaniu z obcym facetem. Wróć. Nigdy jeszcze nie miałam takiej sytuacji.
- Jesteś okropnie wredna – stwierdził, nic sobie nie robiąc z tej mojej niechęci do niego. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu, patrząc, czy wszystko jest na swoim miejscu, czy nie ma jakichś zagrożeń. Nie ufałam ludziom.
Wyczuł moje zdenerwowanie. Widziałam to w jego zielonych tęczówkach, które znów wertowały każdy skrawek mojego ciała. Przełknęłam głośno ślinę, zapewne się rumieniąc. Mój oddech stał się ciężki, a w gardle jakby zapanowała susza. Szatyn zatrzymał spojrzenie na moich ciemnych, brązowych oczach i patrzył w nie, a ja nie byłam w stanie odwrócić wzroku. Zranioną dłonią, na której widniała długa szrama, pocierałam nerwowo swędzący nadgarstek.
- Nie musisz się mnie bać – powiedział, w dalszym ciągu nie zmieniając punktu, w którym utkwił swoje spokojne spojrzenie. – Zdecydowanie bardziej przerażający jest fakt, że nie umiesz sobie radzić z problemami i krzywdzisz samą siebie.
Wstrzymałam oddech, a moje oczy przybrały rozmiar pięciozłotówek. Zacisnęłam palce na nadgarstku. Czułam się niekomfortowo bez szerokiej bransoletki, którą ze sobą zawsze nosiłam. Szatyn zmarszczył czoło, a ja odsunęłam się o krok do tyłu, opierając się o szafę, choć on w dalszym ciągu siedział przy stole, spokojnie pijąc kawę.
- Jak... – zaczęłam, ale on przerwał mi, uśmiechając się nieco pobłażliwie.
- Myślałaś, że nie zauważę? Gratuluję.
Uciekłam wzrokiem z tej wyimaginowanej więzi łączącej nasze tęczówki. Ręce schowane za plecami mi się pociły, w kolanach miałam watę, a w mózgu pojawiało się już ciche ostrzeżenie. Moja tajemnica wyszła na jaw przed obcym człowiekiem. Miałam się cieszyć, czy być na siebie wściekła?
- Dlaczego?
Powiedział to ze stoickim spokojem, który mnie już zaczął irytować. Zacisnęłam zęby, a nasze spojrzenia po raz kolejny się zetknęły. Moje było lekko wystraszone i tylko próbowało wyglądać na harde i odważne, za to jego... Głębokie, przeszywające mnie na wskroś, wyrażające dezaprobatę i pozbawione jakiegokolwiek stresu. Mruknęłam cicho, że to nie jego sprawa, a on podniósł się z miejsca i ruszył w moją stronę.
- Nie! – krzyknęłam. Zatrzymał się jakiś metr ode mnie, widząc nóż w moich rękach. Sama nie wiem, skąd on się w nich wziął. Pojawił się tak odruchowo, wywołując zaskoczenie na twarzy szatyna. To nic, że ręce mi drżały i pewnie bym nie użyła tego potencjalnego narzędzia zbrodni. Grunt że mój gość zrozumiał przesłanie.
Zostałam w mieszkaniu sama. Odłożyłam nóż na półkę i usiadłam przy stole, ukrywając twarz w dłoniach.

#Malwina
Niechętnie tego poranka zwlekłam się z łóżka. Jako, że wieczorem nie miałam siły już dosłownie na cokolwiek, teraz zmusiłam się do wejścia pod prysznic. Krople ciepłej wody spokojnie obmywały moje ciało. Poczułam, jak wszystkie mięśnie i ścięgna powoli się rozluźniają. Oparłam się o ścianę wyłożoną kremowymi kafelkami, oddychając przy tym głęboko. Ponoć jest to bardzo dobra technika relaksacyjna. Mi jednak od tego wszystkiego zaczynało się kręcić w głowie. Mama zapewne określiłaby to tym swoich fachowym, medycznym językiem jako hiperwentylacja. Westchnęłam cicho. Tęskniłam za swoim rodzinnym domem, chociaż za wszelką cenę starałam się udawać, że wszystko jest w porządku. Pragnęłam znów spędzać wieczory na pogaduszkach z młodszą siostrą, dla której nie istniały przyziemne problemy. Ona żyła w swoim brokatowym świecie pełnym jednorożców. Nikt jednak nie próbował małej Oli uświadamiać, że jest inaczej. W dalszym ciągu słyszałam jej rozpaczliwy, błagający głos. Nie chciała bym wyjeżdżała tak daleko. Ba, ona nie chciała bym w ogóle opuszczała Szczecin. Teraz pozostały nam jedynie codzienne telefony oraz zapewnienia z mojej strony, że przecież niedługo wrócę.
Kawa tego poranka nie smakowała tak samo. Wylałam więc połowę zawartości kubka do zlewu. Na jedzenie nawet nie mogłam patrzeć. Otwarcie lodówki skończyło się więc na podziwianiu tego wątłego światełka w jej wnętrzu. Nie czułam się najlepiej. Przez krótką chwilę pomyślałam nawet o tym, by zadzwonić do szefa i poprosić o dzień wolnego. Już nawet sięgałam po telefon kiedy przypomniałam sobie, że to raczej nie jest najlepszy pomysł. Ostatnim razem na mnie nawrzeszczał twierdząc, że pewnie mocno zabalowałam na jakiejś imprezie. No dobra, wtedy akurat miał rację. To wkurzające kiedy dawne uczynki odbijają się echem nawet na drugim końcu Polski.
Nie wiem jakim cudem zebrałam się w sobie. Patrząc w lustrzane odbicie miałam wrażenie, że stoi przede mną trup. Potwornie blada cera, sine worki pod oczami, jedynie lekko zaróżowione wargi. Całe szczęście, że nie muszę pracować z ludźmi. Jedynymi kompanami była miotła, szufelka i ścierka. Nie groziło mi więc narażanie się na kłopotliwe pytania. Do tego miałam pierwszą zmianę. Według tego grafiku żaden siatkarz nawet nie planował stawiać swojej stopy na Podpromiu.
- Dzień dobry – mruknęłam do kierownika, rzucając swoją torbę na podłogę. Nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Rzucił jedynie, że dzisiaj mam zająć się boiskiem. Siatkarze poprzedniego wieczora całkiem nieźle się tam namęczyli. Do tego ktoś wlazł tam bez zmiany obuwia, przez co wszystko upaćkane było błotem. Pięknie. Nie dość, że niemal słaniałam się na nogach, to jeszcze miałam do wyszorowania ponad sto sześćdziesiąt dwa  metry kwadratowe powierzchni.
- Pięknie. Po prostu cudownie – westchnęłam, ciągnąc za sobą mopa i wiadro z wodą. – Przeklęci siatkarze.
- Och, nie tacy znowuż źli – usłyszałam za swoimi plecami. Szatyn nie powinien mieć tak zdziwionej miny, kiedy zareagowałam piskiem, niemal podskakując w miejscu. – Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.
- A czy przypadkiem nie powinieneś być gdzieś indziej? Myślałam, że nie macie treningu.
- Bo nie mamy.
Wzniosłam oczy ku sklepieniu hali. Ten człowiek najwidoczniej uznał dręczenie mnie za całkiem fajną zabawę. Ignorowanie szatyna powinno w takim razie stać się dla mnie chlebem codziennym. Chwyciłam mopa, zanurzyłam go w wodzie.
- Czy możesz w takim razie zniknąć stąd na jakiś czas i wrócić, kiedy mnie już nie będzie?
- Jeśli powiem, że nie?
- Mało mnie będzie to obchodzić.

# Zoe
Otworzyłam drzwi i weszłam niepewnie do sali. Wdrapywanie się po schodach na ostatnie piętro trochę mnie zmęczyło, ale z windy już nie miałam zamiaru korzystać. Jedno przykre doświadczenie wystarczy. Poprawiłam szeroką bransoletkę, która tym razem znajdowała się na swoim miejscu, i uśmiechnęłam się do grupy.
Udawałam, że nie widzę, jak przez cały czas trwania zajęć próbował wyłapać moje spojrzenie. Tylko parę razy mu się to udało. Parę – i zdecydowanie za dużo. Czułam jego wzrok głównie na swoim nadgarstku, ale starałam się to ignorować i na szczęście wychodziło mi to całkiem dobrze. Kiedy już przyprawiłam kilka umysłów ze średniozaawansowaną znajomością języka włoskiego o nowe informacje, zostałam całkowicie sama. Szatyn wyszedł wraz z innymi. Byłam trochę zaskoczona, ale nie zawiedziona. Dobrze zrobił.
Podniosłam notatnik z biurka, a z niego wyleciała mała, zielona karteczka. Ściągnęłam brwi i rozłożyłam ją. Nie przypominałam sobie, bym tu coś takiego wkładała. I miałam rację.
„Jeśli chciałabyś porozmawiać, odezwij się...”
Pod spodem widniał numer telefonu. Wzięłam głęboki wdech, zmięłam świstek papieru w kulkę i wrzuciłam do swojej torebki. Wylądował pewnie gdzieś na dnie pośród masy niepotrzebnych rzeczy.
Wyszłam z budynku prosto w deszcz. Akurat dziś zdecydowałam się iść do pracy pieszo, więc nie miałam ani samochodu, ani parasola. Założyłam kaptur na głowę i postanowiłam wstąpić do pobliskiej cukierni. Miałam ochotę na coś słodkiego.
Kupiłam kremówkę oraz herbatę owocową i rozglądnęłam się za wolnym miejscem. Było tu sporo ludzi i jedyne puste krzesło znajdowało się obok stolika, przy którym siedział jakiś mężczyzna, podpierając głowę na dłoniach i modląc się nad stygnącą kawą. Niepewnie skierowałam swoje kroki w tamtą stronę.
- Można? – zapytałam cicho. Podniósł na mnie wzrok i niemrawo skinął głową, po czym wrócił do wykonywanej przez siebie czynności. Niby nie byłam skora do rozpoczynania rozmowy z nieznajomymi, ale zachowanie tego człowieka wywoływało u mnie instynkt psychologiczny. Zawsze lubiłam pomagać ludziom. Szkoda, że niekiedy mnie to przerastało. – Coś się stało?
Westchnął cicho, rozmasowując skronie.
- Wszystko mi się pierdoli – wyznał szczerze. – Żona myśli, że ją zdradziłem, zabrała dzieci i wyjechała do rodziców, podczas kiedy ja nigdy w życiu nie byłbym w stanie jej zrobić takiego świństwa.
Byłam szczerze zaskoczona jego odpowiedzią. Nie podejrzewałam, ze od razu język mu się rozplącze. Może potrzebował rozmowy jak tlenu? Może mu spadłam z nieba? Ta, jasne. Pewnie się po prostu nachlał.
- Próbowałeś z nią rozmawiać? – zapytałam. Spojrzał na mnie i prychnął, jakbym zadała beznadziejnie głupie pytanie. Okej, dzisiaj miałam słaby dzień. Mieszałam przez chwilę herbatę srebrną łyżeczką, zastanawiając się, jak mogę mu pomóc, skoro jestem rozkojarzona i nie potrafię zebrać myśli. – Jak się nazywasz?
Ponownie podniósł głowę. Jego oczy wskazywały na to, że był zaskoczony moim pytaniem.
- Krzysiek – odpowiedział po chwili. – A ty?
- Zoe.
- Zoe... – powtórzył zamyślony. – A mogę ci mówić „Zośka”?
Wystarczył jeden gest – zaledwie uniesienie kącika ust w górę – i już wiedziałam, że odmówić nie mogę.

#Malwina
To było nieco krępujące, kiedy szorując parkiet miałam na swoich plecach przeszywające spojrzenie tego siatkarza. Skoro jednak obiecałam sobie, że nie będę na niego zwracać uwagi – starałam się w żaden sposób nie reagować. Skupiałam się na tej przeklętej posadzce i błocie. No co za debil pojawił się tutaj w brudnych butach?! Następnym razem, jeśli uda mi się dorwać tego delikwenta, będzie mieć ze mną do czynienia.
Nawet nie zauważyłam kiedy szatyn opuścił halę. W prawdzie wydawało mi się, że słyszałam cichy dzwonek telefonu komórkowego, ale skoro nie było to mój, to nie było sensu się przejmować. Poczułam się nieco samotna zdając sobie sprawę, że już go tutaj nie ma. W prawdzie jego obecność raczej działała mi na nerwy, ale przynajmniej nie byłam sama. Tak. Samotność zdecydowanie doskwierała ostatnimi czasy. Okej, odwiedzałam rzeszowskie kluby, gdzie miałam okazję poznać nowych ludzi. Oni jednak nie interesowali się niczym poza tym, co zamówić w barze lub kiedy wyjść na papierosa. Do tego nie lada wysiłku wymagało sortowanie ludzi na bezpiecznych oraz tych, z którymi lepiej się nie zadawać. A siatkarz? No on przecież nie może mieć żadnych uzależnień, mrocznych sekretów oraz niecnych zamiarów.
Kończąc pracę czułam, że przydałby mi się masaż lub chociaż kilka godzin w łóżku. W dalszym ciągu nie mogłam patrzeć na jedzenie. A przecież nie lubiłam sobie odmawiać wypadu do Salad Story, gdzie zawsze mogłam skomponować idealną sałatkę. Duża i pożywna porcja. No, ale nie tym razem. Musiałam wyminąć restaurację szerokim łukiem, starając się przy tym nie reagować na strajkujący żołądek. Może przypałętało się do mnie jakieś zatrucie pokarmowe? Ostatnio ponoć grasowała po Rzeszowie epidemia grypy żołądkowej. Ja natomiast byłam zdecydowanie zbyt podatna na każdy wirus.
- Malwa! – Rozległ się krzyk, a chwilę później ktoś uwiesił się na mojej szyi. Jęknęłam cicho, starając się zwalczyć mdłości. – Kruszyno ty moja, jak ja za tobą tęskniłam!
Napastnik odsunął się ode mnie. Dopiero wtedy rozpoznałam w nim swoją przyjaciółkę – Agnieszkę. Ściągnęłam brwi w wąską linię, próbując nie zadać pytania, które samo cisnęło się na usta.
- Boże, dziewczyno! Wyglądasz jak kupka nieszczęścia.
- Tak, wiem – mruknęłam bez większego entuzjazmu. – Ale zanim dodasz jeszcze jedną uwagę, która wcale nie podniesie mnie na duchu, to powiedz mi: skąd się wzięłaś w Rzeszowie?
Agnieszka była jedną z tych osób, które uwielbiały zaskakiwać. Gdziekolwiek się nie pojawi, wszędzie jej pełno. Iście ognisty temperament, podobnie jak kolor jej włosów. Wspierała mnie zawsze w najtrudniejszych chwilach i to właśnie ona zasugerowała mojemu ojcu, by znalazł mi jakąś porządną pracę. Razem spiskowali za moimi plecami, aż wreszcie zostałam zesłana do tego Rzeszowa. Teraz wyglądało na to, że nie bez przyczyny. Agnieszka nawet nie musiała nic tłumaczyć. Jako zagorzała fanka siatkówki musiała mieć pretekst, by jednak odwiedzić Podpromie. No i tym pretekstem byłam ja.
- Byłam na hali, ale powiedzieli mi, że już wyszłaś – zaczęła nawijać jak katarynka. – Pomyślałam więc, że mimo nieznajomości topografii miasta, jakimś cudem na ciebie wpadnę i proszę! Cuda czasem się zdarzają.
- Jak widać – starałam się uśmiechnąć. Chyba nie wyszło najlepiej, bo Aga pokręciła głową.
- A w najbliższą sobotę zabieram ciebie na mecz – mimo wszystko w dalszym ciągu nawijała z entuzjazmem. – Udało mi się załatwić dobre miejsca!
Ach jak fantastycznie! Będę siedzieć niby to z własnej woli na trybunach, które kilka godzin przed spotkaniem sama będę musiała przygotować. Zawsze o tym marzyłam. Do tego jeszcze siatkarze. Ten szatyn gotów sobie pomyśleć jeszcze, że przyszłam właśnie dla niego. Niedoczekanie.

Odautorsko
bluśka: Mętlik spowodowany przymusem wybrania sobie jakiejś szkoły średniej rozpieprza mi mózg. Zakładając, że takowy mam.
Kaś: Jakoś tak chyba jeszcze nikt nie trafił z partnerem dla Malwiny. Nie, nie jest to Alek - już teraz mogę Wam to zagwarantować, bo może jednak ktoś wreszcie pokusi się o trafny strzał :P A tak swoją drogą... Czy ten śnieg nie może sobie odpuścić na jakiś czas i wrócić, powiedzmy hmmm, w grudniu? -.-

13 marca 2013

1 - teraz jest czas by przełamać się i zacząć nowe życie



# Malwina
Z wielką niechęcią zabrałam się za wykonywanie swojej pracy. Mój grymas z całą pewnością wymalowany był na twarzy. Nienawidziłam samej siebie za to, do czego zmusiłam własnych rodziców, którzy na ogół cechują się przecież nadzwyczajną cierpliwością oraz tolerancją. Ja jednak doprowadziłam ich do ostateczności. Właściwie można powiedzieć, że do Rzeszowa zostałam zesłana na okres próbny, który miał trwać nieco ponad rok. Pozostało mi więc około trzech miesięcy pracy jako sprzątaczka w hali na rzeszowskim Podpromiu. Przez ostatnie tygodnie poznałam wiele dziewczyn, które chociaż na krótką chwilę chciałyby się ze mną zamienić. Ja, szczerze mówiąc, powiedziałabym im, że są głupie.
Zamiatając przejście pomiędzy dwoma rzędami sektorów zazwyczaj myślałam nad tym, jak to wszystko mogło się potoczyć, gdyby rodzice jednak nie zainteresowali się moim życiem; nie zareagowali w porę. Dostałam od nich szansę, którą za żadne skarby nie chciałam zaprzepaścić. W prawdzie w dalszym ciągu byłam stałą bywalczynią klubów, ale próbowałam nie przesadzać już z alkoholem oraz nie tykać innych używek. Pozostały jedynie mentolowe L&M. Zawsze miałam przy sobie paczkę. Tak na odstresowanie.
Sapnęłam cicho, opierając miotłę o barierkę. Delikatny ból w kręgosłupie próbował mi przypomnieć o żalu za popełnione grzechy. Och, na serio, nie było mi to potrzebne!
Schylałam się by podnieść szufelkę. Nawet kiedy nikt nie korzystał z hali, brud jakoś sam się pojawiał. Brałam już pod uwagę możliwość, iż ktoś robi mi na złość. Tak właśnie podpowiadała logika. I kiedy byłam w trakcie wmawiania sobie, że logiczne myślenie raczej się w tym przypadku nie sprawdzi, poczułam na swojej skromnej, wątłej osóbce skutki bliższego spotkania z siatkarzem miejscowej drużyny. Zawartość szufelki wylądowała znów na podłodze, z moich ust wyrwało się głośne przekleństwo, a anielska cierpliwość się wyczerpała. Odwróciłam się na pięcie z zamiarem wygłoszenia prawdziwego kazania, ale głos uwiązł w gardle. Stałam więc z otwartymi ustami, gapiąc się bezmyślnie na dwumetrowego faceta, który wyglądał na bardzo zakłopotanego.
- Przepraszam – szepnął niepewnie czekając zapewne na to, co przed chwilą zdawało się być nieuniknione. Niestety, napad złości nie chciał nadejść.
- Nic się nie stało – odpowiedziałam niejako wbrew sobie, w myślach mając jedynie same przekleństwa, określające moje bezsensowne zachowanie. Do tego moje policzki z całą pewnością zdobił czerwony rumieniec, który zawsze pojawiał się w nieodpowiednich momentach.
Zdawało się, że siatkarz chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wołanie ze strony kolegów skutecznie odwiodło go od tego pomysłu. Uśmiechnął się tylko na pożegnanie, a ja musiałam się mocno postarać, by nie reagować na uginające się pode mną nogi.

# Zoe
- Na dzisiaj koniec – powiedziałam, zamykając swój notatnik i uśmiechając się do grupy. Powoli zaczęli wstawać ze swoich miejsc, a ja zebrałam słowniki i włożyłam je do szafki. Rozglądnęłam się po klasie. Prowadziłam kurs włoskiego na poziomie średniozaawansowanym już od dwóch miesięcy i zawsze, gdy opuszczałam swoją siedzibę, starałam się zostawiać po sobie porządek. Szanowałam pracę osób, które tu sprzątały, i nie zamierzałam im tego utrudniać.
Odwróciłam się na pięcie i zmierzyłam wzrokiem szatyna, który zdyszany wpadł do sali. Uniosłam brwi w geście zaskoczenia.
- Uhm... – zaczął zdezorientowany. – Spóźniłem się?
- No raczej – prychnęłam, podchodząc do tablicy i przejeżdżając suchą gąbką po napisanych wcześniej przez siebie słowach. Zakaszlałam, kiedy pył z kredy dostał się do moich dróg oddechowych.
- Ale przecież lekcja miała się zacząć o...
- O osiemnastej – przerwałam mu. Westchnął, wznosząc oczy ku niebu, i rozmasował palcami skronie. – Jeszcze tu pana nie widziałam.
- No tak. – Podrapał się po szyi, udając, że mój biust wcale nie przyciąga jego uwagi. – Nie jestem za stary?
Pokręciłam głową, wyjaśniając mu, że na zajęcia przychodzą nawet ludzie w wieku sześćdziesięciu paru lat. Niekiedy miałam tego dość, bo nie jest rzeczą przyjemną, gdy jakiś stary dziadek gapi się na moje cycki, a zdarzają się tacy. Po jakimś czasie zaczęłam nawet zakładać golfy, ale ostatnio zaprzestałam, bo było mi za gorąco.
Założyłam czarny płaszczyk i obróciłam się w stronę drzwi. Szatyn nadal stał w tym samym miejscu. Kącik ust miał lekko uniesiony w górę, a łagodne spojrzenie zielonych tęczówek mierzyło mnie od stóp do głów. Poczułam się, jakbym była naga, co mnie trochę krępowało. Spuściłam wzrok.
- No co się tak gapisz? – mruknęłam, nawet nie siląc się na miły ton głosu. Irytowało mnie to jego zachowanie.
- Moje oczy lubią cię – powiedział. Zarumieniłam się, więc szybko odwróciłam głowę. – Jest w tym coś złego?
- Owszem – burknęłam, mijając go i wychodząc z sali. Zamknęłam ją i skierowałam się w stronę windy, a szatyn kroczył za mną. Wypuściłam powietrze z płuc i odwróciłam się do niego, mrużąc oczy. Ściągnęłam łopatki, przywołując na twarz uśmiech, z którego jednak wyszedł jakiś grymas. – Ma pan jakiś problem? – zapytałam kulturalnie.
- Trochę bolą mnie plecy, jestem okropnie roztrzepany i boję się, że zaraz pani wsiądzie do windy i będziemy się musieli pożegnać.
- Ja się tym nie martwię.
W ostateczności jednak oboje znaleźliśmy się w tej cholernej windzie – na moje nieszczęście – a że szkółka znajdowała się na ostatnim piętrze wysokiego (jak na Rzeszów) biurowca, byłam skazana na towarzystwo mężczyzny przez całą drogę z jedenastego piętra na parter.
Podparł się ręką o ścianę tuż przy moim uchu, niby tak mimochodem, udając, że coś robi w swoim telefonie, a we mnie się aż zagotowało. Chciałam mu zwrócić uwagę, ale w tej chwili coś szarpnęło windą, wywołując u mnie przerażenie. Straciłam równowagę i upadłam na podłogę, po drodze zahaczając boleśnie o barierkę.
Koniec świata?

# Malwina
Swoją pracę kończyłam zazwyczaj parę minut po godzinie osiemnastej. Tego dnia jednak musiałam pozostać nieco dłużej, przez co autobus, którym zwykłam jeździć – uciekł. Opatuliłam się szczelniej szalikiem mając nadzieję, że pogoda będzie dla mnie łaskawa. Ciężkie chmury przez cały dzień wisiały nad miastem, zwiastując nadchodzącą śnieżycę lub deszcz. Może jedno i drugie. Błagając więc w myślach jedynie o porywisty wiatr, ruszyłam przed siebie.
Przeklęci siatkarze. Miałam z nimi ciągle problemy. Jak nie rozleją wody, czy izotoników na płycie boiska, to wpadają na ciebie i cała praca idzie na marne. Zero poszanowania dla ciężkiej pracy. A przecież lepsza taka, niż żadna. W szczególności, kiedy ma się coś do udowodnienia rodzicom. Byli zadowoleni, kiedy przyjęłam ofertę pracy w Rzeszowie. Załatwił mi ją ojciec, który ma przecież kontakty w całej Polsce. Tak. Pierwszy raz w życiu mogłam być z tego zadowolona.
Będąc pogrążona we własnych myślach nie zauważyłam nawet, jak o jedną z latarni opiera się jakiś mężczyzna. Chodziłam tą ścieżką już setki razy. Zimą miała swój urok, jednak zdecydowanie lepiej prezentowała się w ciepłe, letnie noce. Uwielbiałam tutaj przychodzić i rozmyślać nad swoim życiem. Nie były to jakieś konkretne przemyślenia. Ot takie prześlizgiwanie się z jednego tematu na drugi.
- Znów na siebie wpadamy – ten głos, a moje serce natychmiast przyspiesza. To bez sensu. W miłość od pierwszego wejrzenia nigdy nie wierzyłam. Poza tym już dawno oddałam całą siebie mężczyźnie, który należał do całkiem innego świata.
- Błąd. To pan na mnie wpada – odpowiedziałam cicho, nawet się nie zatrzymując. Nie miałam ochoty na pogaduszki z kimś, przez kogo musiałam pokonać pieszo połowę miasta.
- Będziesz się teraz na mnie gniewać?
Przewróciłam oczami. Wyglądało na to, że koleś nie odpuści. Oznajmił po krótkiej chwili, że pragnie mnie przeprosić i poznać nieco lepiej. Zaskoczyło go moje prychnięcie oraz ociekająca ironią odpowiedź, której lepiej nie przytaczać. Próbowałam przyspieszyć kroku mając nadzieję, iż sobie odpuści. Nic z tego. W dalszym ciągu za mną szedł i nawet się nie zasapał! No tak, sportowcy mogą pochwalić się całkiem niezłą kondycją.
- Nie będzie żadnego poznawania – niemalże wrzasnęłam, kiedy dotarliśmy na rzeszowski rynek. Kilkoro przechodniów posłało nam zaciekawione spojrzenie. – Już mnie pan przeprosił i proszę mi wierzyć, że się nie gniewam.
- Ale ja…
Machnęłam ręką na znak, że nie chcę już tego słuchać. Jako, że powoli zaczynał prószyć śnieg, zarzuciłam na głowę kaptur i rzucając żegnam, ruszyłam w swoją stronę. Nieco zajęło mi wyrzucenie z głowy tego pięknego uśmiechu, jakim dysponował siatkarz. Trudno było też zapomnieć o tym specyficznym akcencie z jakim mówił. Było to urocze, może nawet nieco zabawne. Otwierając drzwi od mieszkania mogłam się tylko modlić, byśmy nigdy więcej już na siebie nie wpadli.

# Zoe
- Co za debil zostawia żyletki w windzie? – mruknął ze złością szatyn, oglądając moją rozciętą dłoń ze wszystkich stron. Ja nie patrzyłam w tamtą stronę, bo na widok krwi robiło mi się niedobrze, a teraz dodatkowo mdłości czułam na myśl o tym, że tkwimy w małej klatce zawieszonej gdzieś pomiędzy bodajże szóstym a piątym piętrem. – Tylko nie krzycz.
- Na twój widok? Czemu nie.
- Ze szczęścia, prawda?
- Jasne.
Nie chciałam przyznać, że się boję, chociaż wewnątrz cała drżałam. Wbiłam wzrok w sufit, starając się nucić pod nosem coś wesołego. Tkwiliśmy tu od dwudziestu minut, pomoc jeszcze nie nadciągała, a mi doprawdy niewiele brakowało do osiągnięcia stanu paniki.
Szatyn wyciągnął butelkę wody mineralnej ze swojej sportowej torby, namoczył chusteczkę i przetarł nią rozcięcie na mojej ręce biegnące przez poduszeczkę dłoni aż do nasady kciuka. Westchnęłam cicho. Myślałam, że gorzej być nie może, ale wtedy niespodziewanie zgasło światło. Wrzasnęłam.
- Ała, moje uszy – mruknął szatyn, łapiąc mnie za nadgarstek. – Boisz się?
Nie odpowiedziałam nic. Facet trochę mnie irytował, nawet nie wiem do końca, dlaczego. Obracał w dłoniach telefon, pewnie zastanawiając się, czy po raz kolejny zadzwonić po pomoc. W końcu mogli o nas zapomnieć. Nie zdziwiłabym się.
Gdzieś z góry dobiegły do nas głosy. Odchyliłam głowę do tyłu i jęknęłam.
- Mogliby się ruszyć! – krzyknęłam z irytacją. Szatyn przygarnął mnie do siebie. Protestowałabym, ale skupiałam się na pohamowaniu drżenia. Mężczyzna ujął moją rękę i przetarł ją ponownie chusteczką. Doskonale wyczuł, jak się trzęsie.
- Boisz się – tym razem stwierdził. Niechętnie pokiwałam głową. Nigdy nie lubiłam wind i starałam się wybierać schody, ale zanim bym zeszła na parter z ostatniego piętra tego budynku, najprawdopodobniej bym umarła. Zacisnęłam zęby i odsunęłam się ku jego niezadowoleniu. – I uciekasz.
Brawa dla niego.
Nie odezwał się już. Przyciskałam chusteczkę do rany i czekałam na pomoc, która nadeszła dopiero po niecałej godzinie. Wyszłam roztrzęsiona na korytarz, przytrzymując się ramienia szatyna. Krew już dawno przestała wyciekać z rany, ale niesamowicie kręciło mi się w głowie. Dookoła zebrali się ludzie, mechanicy i nawet strażacy, a ja trochę jak w transie ruszyłam do wyjścia. Jakiś człowiek próbował mnie zatrzymać, ale szatyn jakby przyjął rolę mojego bodyguarda. Wyszłam na świeże powietrze i odetchnęłam z ulgą.
- W porządku? – zapytał, zakładając kurtkę. Odwróciłam się powoli w jego stronę.
Wyglądał tak jak wtedy w klasie. Znów mierzył mnie spojrzeniem od stóp do głów, unosząc jeden kącik ust w górę. Spuściłam wzrok, ciężko oddychając. Nie wiedziałam, czy nogi mi zmiękły przez jego wzrok, czy też przez to zdenerwowanie, ale on musiał mnie podtrzymać, żebym nie upadła.
- Chodź – szepnął mi do ucha. – Odwiozę cię do domu.

Odautorsko
Kaś
: Znów my! Taaaa... nie damy odpocząć. Oj nie :P
bluśka:
No bo my nie próżnujemy ♥ Uwaga, zagadka: kim są męscy bohaterowie opowiadania? :>