25 kwietnia 2013

7 - Po prostu machnij ręką na przeszłość, jestem przy Tobie



#Malwina
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? – Zapytała Zoe, mierząc mnie bacznym spojrzeniem.
Zwariowałam. Byłam o tym praktycznie przekonana. To nie jest do mnie podobne, by myśleć nad takimi rzeczami. Nie mówiąc już o wprowadzaniu ich w życie. Kochałam kolor moich włosów i jakakolwiek ingerencja w ich byt mnie przerażała. Żadnemu fryzjerowi starałam się nie ufać. Jedyne na co się zgadzałam, to podcięcie końcówek. Ewentualnie skrócenie ich o pięć centymetrów, kiedy były już zdecydowanie za długie. Ale żeby zaraz je farbować?
- Oczywiście, że nie chcę – stwierdziłam, biorąc w dłoń saszetkę i przyglądając się jej uważnie. – Ale to tylko szamponetka. Zejdzie po jakimś czasie.
- Tak napisali. – Zoe w dalszym ciągu wydawała się nieprzekonana. Ta, ja w sumie też nie bardzo. – A jeśli twoje włosy zareagują zupełnie inaczej, niż to przewidujesz? Mogą się przecież…
- Nie kończ – mruknęłam, odrzucając mokre kosmyki do tyłu. Nie chciałam myśleć o tych wszystkich skutkach ubocznych, jakie mogły się pojawić. Swoich włosów nigdy nie farbowałam, więc trudno było przewidzieć w jaki sposób się zachowają. Z całą pewnością nie uzyskam idealnej czerni. Na tak jasnych włosach to było – niestety - praktycznie niemożliwe.
Otworzyłam saszetkę i wręczyłam ją Zoe. Poprosiłam, by to ona czyniła honory. Poza tym potrzebowałam osoby, na którą mogłabym zrzucić ewentualną winę za nie odwiedzenie mnie od tego chorego pomysłu. Swoją drogą to niesamowite, że do swojego mieszkania zaprosiłam dziewczynę, której prawie nie znałam. Miałam okazję zaznajomić się z jej imieniem, nazwiskiem i… to właściwie tyle. Łączyła nas ogólna niechęć do siatkarzy, chociaż powody ku temu z całą pewnością były inne. Mimo wszystko potrzebowałam w tym Rzeszowie kogoś, z kim będzie można porozmawiać o przyziemnych sprawach.
- Farbuj – jęknęłam, zajmując miejsce na drewnianym stołku, który skrzypnął w cichym proteście. Zaklęłam pod nosem, a Zoe nałożyła pierwszą warstwę szamponetki.
Podczas trwania całego procesu miałam zamknięte oczy. Włoszka próbowała mnie zagadywać, ale nic z tego. Byłam zbyt zdenerwowana, by w ogóle podtrzymywać konwersację. Za wszelką cenę starałam się powstrzymać łzy. Nie mogłam się rozkleić. Zoe robiła coś, czego sama sobie zażyczyłam. Miałam nadzieję, że przynajmniej będę zadowolona z efektu końcowego. Bo przecież nie może być aż tak źle, prawda? A zmiany w życiu zazwyczaj wychodzą na dobre. W moim przypadku to może okazać się zbawienne. Jeśli Nikola Kovacević tak bardzo uwielbia blondynki, to mnie powinien od teraz omijać szerokim łukiem. Takie przynajmniej było założenie. Na razie nie chciałam się z tego cieszyć. Zdążyłam nieco tego Nikolę poznać i jego nieprzewidywalność była wręcz przerażająca.
- No, skończone – oznajmiła Zoe, wyrywając mnie z rozmyślań. Sapnęłam cicho. – Jeszcze dwadzieścia minut i nowa Malwina zaprezentuje się światu.
Jak to dobrze, że chociaż ona w tejże kwestii okazała się być nieco większą optymistką ode mnie.

#Zoe
Zakręciłam wodę i zdjęłam foliowe rękawiczki. Malwina z niepokojem przeglądała się w lustrze. Póki co miała jednak mokre włosy, więc nie mogła zobaczyć efektu. Odwróciłam ją w przeciwną stronę, by nie widziała swojego odbicia, i sięgnęłam po suszarkę.
- Nie patrz tam! – rozkazałam i zabrałam się do roboty. Ciemnobrązowe pasemka powoli ukazywały się światu. Zagryzłam wargę, obawiając się reakcji Malwiny. Siedziała z zaciśniętymi powiekami, bojąc się, co wyjdzie z tego jej farbowania. Nie odzywała się, dłonie zacisnęła w pięści i oparła na kolanach, nie ukrywając swojego zniecierpliwienia. – Wyluzuj – powiedziałam.
- Czy na moim miejscu byś wyluzowała?
Zastanowiłam się, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Podobnie jak Malwina, uwielbiałam swoje włosy. Nigdy ich nie traktowałam żadną farbą, szamponetką ani nawet prostownicą, a suszarki używałam sporadycznie. Były zdrowe i długie. Do fryzjera chodziłam tylko po to, by poprawić ich kształt.
- No chyba nie – westchnęłam. – Uważasz, że warto było się uciec do czegoś takiego? A jeśli Nikola się od ciebie nie...
- Błagam – jęknęła. – Nie dobijaj mnie czarnymi scenariuszami.
Mruknęłam cicho „okej”, wzruszając ramionami, i wyłączywszy suszarkę, odłożyłam ją na półkę. Grzebieniem przeczesałam włosy dziewczyny, po czym odsunęłam się niepewnie, zaciskając palce na jego rękojeści.
- To chyba... gotowe.
Odwróciła się i z obawą spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Na chwilę zastygła w bezruchu, a gdy już jej przeszło, uniosła jedną rękę, żeby sprawdzić, czy to na serio są jej włosy. Później zerknęła na mnie, najwyraźniej oczekując opinii.
- Myślę, że jest ładnie – powiedziałam szczerze. – Ten brązowy kolor do ciebie pasuje.
- Guzik prawda – westchnęła i ukryła twarz w dłoniach. – Co ja zrobiłam?
- Przecież po jakimś czasie zejdzie – przypomniałam jej z uśmiechem. – Może Kovacević się od ciebie odkoleguje. A poza tym... Serio ładnie wyglądasz. Tylko ci się wydaje, że jest źle, bo to taka nagła zmiana.
I w zasadzie mówiłam prawdę – no, może pomijając to jedno zdanie o Nikoli. Z jego zachowania wydedukowałam, że Malwina mu się bardzo spodobała, i nie byłam pewna, czy ma jakieś znaczenie fakt, że tymczasowo nie jest blondynką. Ale tą wątpliwość już pozostawiłam dla siebie.
- No dobra – mruknęłam, przeglądając się w lustrze ze wszystkich stron. – Spodziewałam się, że będzie gorzej.
- I to podobno ja tu piszę czarne scenariusze...
Uniosła brwi i przeczesała włosy palcami, drugą rękę opierając na biodrze. Zmarszczyła nos, po raz kolejny zapewne rozważając szczegóły swojego obecnego wyglądu.
- No dobra – powiedziała w końcu. – Masz ochotę na kawę?

#Malwina
Tych kilka godzin spędzonych w towarzystwie Zoe były chyba najnormalniejszym okresem mojego dotychczasowego życia. Czułam, że jesteśmy na dobrej drodze do przyjaźni. A taką przynajmniej miałam nadzieję. Dotychczas jedyne osoby, z jakimi miałam kontakt poza pracą, to faceci spotykani w klubach. Oni jednak nie byli odpowiednimi kompanami do rozmowy na poważne tematy. Oczywiście mogłam zadzwonić do domu, zamienić kilka słów z rodzicami, ale to raczej robiłam z poczucia obowiązku.
Po wspólnej kawie i ciastu czekoladowym zdecydowałam, że czas najwyższy na odwiedziny na Podpromiu. Chciałam załatwić to jak najszybciej. Co z tego, że nie lubiłam pojawiać się tam poza godzinami pracy? Najważniejsze by wreszcie czuć się wolną.
Nie mam pojęcia jakim cudem Nikola zdobył numer mojego telefonu. Ja mu go przecież nie dawałam! Jak widać siatkarze mogą sobie pozwolić na więcej i wszystko przychodzi im z łatwością. Serb poprosił, bym wpadła po niego, bo chce mi coś pokazać. Nie miałam pojęcia co też może chodzić po jego głowie, ale nie miałam najmniejszej ochoty na kolejny wypad do jego domu na wygwizdowie. Mogłabym w sumie postawić sprawę jasno i powiedzieć, że nic z tego nie będzie. Problem polegał na tym, iż nie miałam pojęcia czy on ma tak normalnie, czy jestem jakaś wyjątkowa. Jeśli wyjechałabym z takim tekstem, równie dobrze mógłby mnie wyśmiać. Nie, nie. Mój plan był zdecydowanie lepszy od tego, co nakazywała logika.
Razem z Zoe rozstałam się w okolicy rynku. Całe szczęście daleko już stamtąd na Podpromie nie było, a droga dość szybko upłynęła. Nie byłabym sobą, gdybym o mały włos nie wpadła pod rozpędzony samochód. Na całe szczęście kierowca wykazał się dobrym refleksem i mnie wyminął. Pewnie znalazł milion barwnych określeń na moją osobę. Nic nie mogłam poradzić na to, że wreszcie czułam się szczęśliwa. Wszystko układało się tak, jak powinno.
- Malwa? – Jeden z ochroniarzy posłał mi pytające spojrzenie. Uśmiechnęłam się szeroko na znak, że taka zmiana to przecież nic wielkiego. Każdy musi się zmieniać, więc ja również się na to zgodziłam. Tak przynajmniej brzmiała ta oficjalna wersja, jaką przyjmowałam dla osób postronnych.
Wchodząc na teren hali sportowej zorientowałam się, iż trening właśnie dobiega końca. Jako, że dolne trybuny w czasie trwania sezonu ligowego są nieustannie wysunięte, usiadłam w pierwszym rzędzie, zakładając nogę na nogę. Oczekiwałam na reakcję. Jakąkolwiek i kogokolwiek. Niestety wyglądało na to, że zagadani siatkarze nie mają zamiaru zwrócić na mnie uwagi. Westchnęłam głośno, ściągając z głowy czapkę. Brązowe kosmyki ułożyły się bezładnie na moich plecach, a część z nich opadła na ramiona
- Przepraszam bardzo, ale… - Och, więc jednak nie jestem niewidzialna? Uśmiechnęłam się serdecznie do Nikoli, który najwidoczniej mnie nie rozpoznał. – Malwina? Dziewczyno, coś ty ze sobą zrobiła!
Chwycił mnie za ramiona, podniósł z miejsca i oglądał ze wszystkich stron. Kilku kolegów z jego drużyny bacznie nam się przyglądało, szepcząc z entuzjazmem między sobą. Zaważyłam nawet jak ten z dziwną fryzurą (Zbyszek Bartman mu chyba było) szturcha Krzyśka Ignaczaka. Rzeszowski libero uśmiechnął się tylko i zarządził odwrót do szatni. Ej, nie! Znów widzę mord w oczach Nikoli, a przecież nie zabije mnie przy świadkach. Jęknęłam cicho.
- Co to jest? – Zapytał szorstko, chwytając kilka kosmyków moich włosów.
- Zdecydowałam się na zmianę w swoim życiu – odparłam dumnie. – Każdemu się przydaje.
- Nie, nie, nie. – Nikola kręcił głową, w dalszym ciągu trzymając swoje wielkie dłonie na moich ramionach. – Nie mogłaś tego zrobić na serio.
- Nie mogłam? A to niby czemu?
- Bo ja… To znaczy: ten kolor do ciebie nie pasuje.
Z całą pewnością się zarumieniłam. A już bez cienia wątpliwości krzyknęłam głośno, kiedy siatkarz przerzucił mnie przez swoje ramię. Pięściami okładałam plecy siatkarza, ale nic sobie z tego nie robił. Zaniósł mnie do szatni. Musiałam zamknąć oczy, gdyż kilku resoviaków akurat się przebierało. Nie wiedziałam więc, że Nikola niesie mnie do łazienki. Dopiero strugi letniej wody sprawiły, że z mojej piersi znów wyrwał się głośny okrzyk.
- Czy ciebie do reszty porąbało pacanie?!
- Chyba ciebie, moja droga – odpowiedział, stając obok mnie. Teraz oboje byliśmy mokrzy. Gdybym jeszcze tylko mogła zakręcić wodę, ale nie! Nikola trzymał moje nadgarstki. – To nie może być trwała farba, więc zaraz się tego koloru pozbędziemy i znów będziesz blondynką.
- Jesteś idiotą.
- A ty jesteś słodka, kiedy się denerwujesz.
Rozluźnił uścisk na nadgarstkach tylko po to, by móc ująć moją twarz. Drgnęłam delikatnie. Kovacević musiał to źle zrozumieć, bo po chwili musnął moje usta. Ten pocałunek był pełen słodyczy i niewypowiedzianych uczuć.

#Zoe
Potknęłam się o dziurę w chodniku i zaklęłam głośno, prawie się przewracając. Zmierzyłam mojego niedoszłego zabójcę wzrokiem i odwróciłam się, ruszając w stronę swojej klatki. Byłam zła, zmęczona i roztargniona, więc lepiej było mi nie wchodzić w drogę. Jednak jak widać nie wszyscy tego przestrzegali.
Oni stali parę metrów od drzwi. Ich rozmowa nie wyglądała na przyjemną konwersację – można ją było raczej nazwać jednostronną prezentacją wściekłości. Mężczyzna wyglądał jak lew, którego pozbawiło się obiadu, a drobna kobieta kuliła się, przywołując mi na myśl małe stworzenie nieszczęśliwie znajdujące się w zasięgu pazurów tegoż lwa. Zatrzymałam się kilkanaście metrów od nich i wbiłam paznokcie w poduszeczki dłoni. Nie tak powinno być. Nie tak.
Podejście do nich i wtrącanie się nie wchodziło w grę. To niby nie był mój konflikt. Nie wytrzymałam dopiero wtedy, gdy lew uderzył ofiarę i odszedł, zostawiając ją samą na schodkach przed drzwiami. Na ten widok w moich oczach zalśniły łzy, którym towarzyszyła przygryziona warga i wściekłość pomieszana ze smutkiem. Zbliżyłam się powoli do dziewczyny, przykucnęłam przed nią i odciągnęłam jej dłonie od zapłakanej twarzy.
Patrzyła na mnie czerwonymi od płaczu oczami, zapewne zastanawiając się, kim jestem. Jej usta zadrżały, a ja wysiliłam się na pokrzepiający uśmiech.
- Dlaczego on ci to zrobił? – zapytałam cicho. W gardle czułam wielką gulę i ciężko mi było powiedzieć cokolwiek tak, by nie dało się wyczuć w moim głosie przerażenia. Blondynka odwróciła wzrok, zaciskając dłonie w pięści, po czym pokręciła głową. – Spokojnie.
Wybuchła płaczem, podczas gdy ja za wszelką cenę starałam się nie stracić nad sobą panowania. Z cichych szeptów pomiędzy kolejnymi salwami płaczu wywnioskowałam, że nie może mi nic powiedzieć. Już chciałam zaprosić ją na herbatę, by z nią porozmawiać i jakoś pomóc, ale zbyt długo się wahałam. Dziewczyna zerwała się z miejsca i uciekła, nie zważając na moje nawoływania. Zakryłam usta dłonią, resztkami sił powstrzymując łzy, po czym weszłam do klatki.
Ciemność w mieszkaniu mnie przytłaczała, ale nie tak bardzo jak rozmyślanie o powodach takiego obrotu spraw między tamtą dwójką. Co się mogło wydarzyć? Dlaczego on posunął się aż tak daleko? Przecież kobiet się chyba o byle co nie bije. Ba! Kobiet w ogóle się nie bije. Takie zachowanie jest oznaką szczeniactwa, złego wychowania i prostactwa. Dlaczego?
Nie przejmuj się, powtarzała mama. Chciałam jej słuchać i wymazywać wszystkie męczące mnie sprawy z pamięci, ale nie dawałam rady. Dręczyły mnie o każdej porze dnia i nocy, prowokowały do robienia czegoś, czego nie chciałam, czego się wstydziłam, a jednak wydawało mi się dobrym sposobem na chociaż chwilowe zapomnienie.
Dlaczego do robisz? Wypowiedziane przez Jochena słowa rozbrzmiewały w mojej głowie. Widziałam jego zielone tęczówki z malującą się w nich troską, a zaraz potem przypominałam sobie zaczerwienione oczy spotkanej przed chwilą dziewczyny.
- Boże, dlaczego aż tak przytłaczasz ludzi problemami? – wyszeptałam, obracając w dłoniach żyletkę. Przymknęłam oczy i westchnęłam głęboko, opierając głowę o ścianę.

Kaś - No to przed nami majówka! A później jeszcze więcej zaliczeń na uczelni, cieszy mnie to niezmiernie. A tymczasem jadę spędzić kilka dni w Zakopanem, o! 
bluśka: Yeah, już po egzaminach! Sześć testów w trzy dni zdecydowanie mi wystarczy (Matma ♥).

18 kwietnia 2013

6 - przejrzałem na wylot słowa, które wypowiadałaś



#Zoe
- Zo? Aż taki jestem nudny, że uciekłaś, by książki czytać?
Otworzyłam najpierw jedno oko i przymknęłam je z powrotem. To samo zrobiłam z drugim, po czym przeciągnęłam się, ziewając głośno, i podniosłam obie powieki – z trudem, ale dałam radę. Jochen siedział na brzegu łóżka i wpatrywał się we mnie swoimi zielonymi tęczówkami.
- Leń. I kłamca. Bez problemu byśmy się tu zmieścili – powiedział. Trochę to potrwało, nim zajarzyłam, o co mu chodzi. Prychnęłam, przewróciłam się na brzuch, zerknęłam kątem oka na zegarek i z cichym jękiem wcisnęłam twarz w poduszkę.
- Odejdź – mruknęłam. – Jeszcze dwie godziny temu nie spałam.
Przesunął mnie o kilkanaście centymetrów i wepchnął się pod kołdrę obok, udowadniając mi swoje racje (bo tak na marginesie to serio spokojnie byśmy się tu zmieścili), a następnie znalazł sobie arcyciekawe zajęcie w postaci bawienia się szelką od mojego biustonosza.
- Trzeba było przyjść do mnie.
Niemrawo podniosłam głowę...
- Po co?
- Porozmawiać?
...i wepchnęłam ją z powrotem jak najgłębiej w poduszkę. Bolały mnie łopatki, brzuch i głowa, a dodatkowo nie miałam pojęcia, co się wokół mnie dzieje. Perfidne oznaki nieprzespanej nocy.
- Zo? – Pochylił się, oparł brodę na moim obojczyku tak, że jego policzek prawie stykał się z moim, a oddech łaskotał skórę na mojej twarzy. – Lubię do ciebie tak mówić.
- Fascynujące.
- Czemu nie mogłaś spać?
Przełknęłam ślinę tak głośno, że w zasadzie mógł to usłyszeć. Zrobiło mi się trochę gorąco i tylko fakt, że ukrywałam twarz w poduszce, nie pozwalał Jochenowi dostrzec moich czerwonych policzków.
- Serio myślisz, że ci powiem? – zapytałam. Moje ucho, do którego zbliżył swoje usta, usłyszało ciche „uhm”, a ja wywróciłam oczami i prychnęłam – tak dla ścisłości, bo tego pierwszego gestu nie mógł zauważyć. – Nie wtrącaj się.
- Już się wtrąciłem – zaoponował. – Czy tego chcesz, czy nie chcesz, jestem w tym z tobą. I mimo że na razie nie chcesz powiedzieć mi niczego, to jednak musisz wiedzieć, że mam zamiar cię pilnować, jeśli będzie trzeba to nawet dzień i noc, no i na żadne randki z żyletką już ci nie pozwolę. Ewentualnie jeśli będziesz chciała to ze mną.
- Co z tobą? Ciąć się?
- Nie. Randkować.
Zachłysnęłam się powietrzem, oderwałam głowę od poduszki i obróciłam się w jego stronę, gorączkowo studiując jego twarz w poszukiwaniu jakichś dowodów na to, że akurat mu z rana humor dopisuje (bo się menda jedna wyspała). Uśmiechał się – prawda – i to dość ładnie, ale nie wiedziałam, czy mam to traktować jako oznakę wesołego usposobienia czy może żartowania sobie ze mnie.
- Czy ty mi składasz jakieś propozycje?
- Nie. Ja tylko oznajmiam, że od jutra się do ciebie wprowadzam.

#Malwina
Przeciągnęłam się, szukając telefonu, który wydobywał z siebie te przeklęte dźwięki. W pierwszej chwili pomyślałam o budziku, ale przecież dostałam teraz kilka dni wolnego od pracy. Niby dlaczego miałabym włączać to przeklęte urządzenie w celu tak wczesnej pobudki? Włożyłam rękę pod poduszkę. Tam zazwyczaj umieszczałam to dotykowe urządzenie. Nie było narażone na zarysowania oraz zdeptanie. Och tak, to była idealna kryjówka. Tam niestety nie odnalazłam jednak swojego telefonu, a ten nieprzyjemny dźwięk w dalszym ciągu drażnił uszy. Zmusiłam się więc do otwarcia oczu. Coś się nie zgadzało…
- O jasna cholera – mruknęłam, o mały włos nie spadając z łóżka. Nie spodziewałam się, iż leżę tak blisko krawędzi. Nie przypuszczałam też, że tak blisko mnie znajduje się półnagie ciało siatkarza. Jego klatka piersiowa spokojnie unosiła się w górę i opadała w dół.
– Nie no, ty tak serio? – Znów szepnęłam cicho zdając sobie sprawę, że to właśnie jego telefon tak uparcie dzwoni na szafce nocnej. Mogłam sięgnąć, by go wyłączyć. W tym celu musiałabym jednak pochylić się nad śpiącym Nikolą, a to była ostatnia z rzeczy, na którą miałam ochotę. Podniosłam się z łóżka. Z całą pewnością spłonęłam rumieńcem zdając sobie sprawę, iż jestem jedynie w bieliźnie i nieco za dużej koszulce z logo Asseco Resovii. Nie musiałam się zbytnio wysilać by domyślić się, kto mnie przebrał. Sama przecież tego nie zrobiłam.
Budzik w telefonie Serba irytował coraz bardziej, a do tego dzwonił coraz głośniej. Owszem, mogłam teraz swobodnie obejść łóżko i sama go wyłączyć, ale chciałam mieć z tego chociaż odrobinę radości. Nachyliłam się nad uchem siatkarza. Zbierałam się, by wrzasnąć „Pobudka!” prosto do jego ucha, kiedy silnymi ramionami objął mnie w talii. Zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, leżałam na śmiejącym się Nikoli. Doprawdy milordzie, prześwietna zabawa!
- Zastanawiałem się, jak wiele w tobie cierpliwości – szepnął niemalże w moje usta. Próbowałam się wyrwać, ale był zdecydowanie za silny.
- Mógłbyś mnie puścić?
- Owszem, ale nie chcę – oświadczył zupełnie poważnie. Patrzenie w jego tęczówki z odległości zdecydowanie mniejszej niż dziesięć centymetrów powinno mi się nie podobać, ale jakoś nie mogłam siebie do tego zmusić. No pięknie, Sasal! Zakochać się nie mogłam, bo moje serce już od jakiegoś czasu należało do innego, ale z zauroczeniem to coś zupełnie innego. I nowego.
- Dwa razy prosić nie będę – warknęłam ostrzegawczo. – Masz ostatnią szansę.
Nie skorzystał z niej. Jakie to szczęście, że moje kolano znalazło się na wysokości czułego punktu u mężczyzn. Uśmiechnęłam się serdecznie do Nikoli, by po chwili znów cieszyć się wolnością. Serb zwijał się z bólu na łóżku i jakoś nie było mu już do śmiechu.
- Jak mogłaś?! – Prawie pisnął. By doprowadzić głos do porządku, musiał chwilę odczekać oraz głośno odchrząknął. – Co ja ci takiego zrobiłem?!
Uznałam, że lepiej nie odpowiadać. Do tej pory widziałam tylko jego zabawne i dobre oblicze. Teraz był zdenerwowany. Jeszcze nie wściekły, ale niewiele brakowało. Odruchowo cofnęłam się kilka kroków do tyłu. Do tego musiałam pilnować koszulkę, która podwijała się z każdym krokiem w górę.
- Ja… bo… - zaczęłam się jąkać pod wpływem tego intensywnego spojrzenia szarych tęczówek. – No bo… ja…
- Jesteś urocza – stwierdził szatyn, muskając wargami mój policzek. – Na śniadanie wolisz zapiekanki, czy może płatki z mlekiem?
I tyle?! To jednak nie kobiety są zmienne.

#Zoe
Tak naprawdę to nie wierzyłam mu ani trochę. Uznałam, że sobie zażartował, skoro ten humor mu tak dopisywał. Bo przecież nie spodziewałam się, że nazajutrz rano zobaczę go w drzwiach z torbą przewieszoną przez ramię, wesołym uśmiechem na twarzy i słowami: „dzień dobry”, ale ja się zazwyczaj w takich sprawach mylę, więc rychło, wraz z chwilą, kiedy pewnie wkroczył na moje metry kwadratowe, zamknął za sobą drzwi i zapytał, gdzie może się rozpakować, rozpętała się trzecia wojna światowa, która polegała ma moim wydzieraniu się na niego, używaniu bynajmniej nie eufemizmów oraz na jego prolongowaniu swojej wypowiedzi do czasu, aż się uspokoję. Wtedy zaczął wyjaśniać.
- Zoe Moretti - zaczął oficjalnie. - Ja wiem, że ty bardzo nie lubisz, kiedy ktoś się ciebie uczepi, ale nie masz wyjścia, bo podpierdzieliłem ci już zapasowe klucze, a poza tym - jakby nie patrzeć - potrzebujesz mnie.
Oburzyłam się i żeby to pokazać, prychnęłam wściekle, łapiąc się pod boki.
- Ja? Ja potrzebuję ciszy i świętego spokoju, a nie gadania do pierwszej, wiecznie zajętej łazienki oraz ograniczenia miejsca w łóżku. Zwierzać się też nie mam zamiaru, no i... i...
- I co?
- I nie chcę, żeby ktoś się do mnie dobierał - dodałam, zapewne się rumieniąc. Jochen parsknął śmiechem.
- Serio myślisz, że mi tylko o to chodzi? - Wzruszyłam ramionami. - To uwłaczające. Okej, w takim razie tu i teraz obiecuję ci, że dobierać się do ciebie nie mam zamiaru, do niczego między nami nie dojdzie i nie będę próbował cię uwieść.
Zamrugałam oczami, lekko rozchylając usta. To było chyba jeszcze bardziej zaskakujące, niż gdyby mi z miejsca seks zaproponował.
- Celibat?
- Celibat.
- A jeśli złamiesz obietnicę?
- To będziesz miała pełne prawo wykopać mnie za drzwi. Stoi?
- Stoi.
To był najdziwniejszy układ w całym moim życiu. Jochen zaczął nawijać coś o symbiozie, że to niby mamy sobie pomagać i czerpać z tego wzajemne korzyści, a efekty tejże oto symbiozy poczułam dość szybko, bo półtorej godziny później w postaci sms-a o treści: „Zo, przywieziesz mi buty? Bo zapomniałem”.
Na halę weszłam ze wzrokiem mordercy, rzuciłam najkami w Jochena, który przywitał mnie w korytarzu, i pewnie bym mu coś powiedziała, gdybym nie dostrzegła przemykającej za jego ogromnymi plecami drobnej, blondwłosej istotki.
- Malwina? - Schöps, wykorzystując chwilę nieuwagi, czmychnął z powrotem na trening, a dziewczyna spojrzała na mnie. Gdy rozpoznała moją twarz, uśmiechnęła się. - Co ty tu robisz?
- Pracuję - odparła, wymownie, z miną cierpiętnicy unosząc w górę miotłę. - A właściwie to kończę. Dzięki Bogu.
Dmuchnęłam na włosy, które upierdliwie opadały mi na czoło.
- Współczuję - powiedziałam szczerze. - Oni chyba nie lubią trzymać porządku.
- O tak - westchnęła, zerkając na zegarek, po czym wesoło zapytała, czy mam teraz jakieś plany.

#Malwina
Poprzedni dzień nie był udany. Ani trochę. Chociaż zdawało mi się, że tylko w moim mniemaniu. Praktycznie przez cały czas Nikola szczerzył się do mnie twierdząc, iż nie jest to jeszcze odpowiednia pora na dostarczenie mnie do domu. Raz nawet próbowałam sama opuścić jego dom, ale wychodząc na ośnieżoną ulicę stwierdziłam, że nie mam zielonego pojęcia gdzie tak właściwie się znajduję. I z której strony w ogóle przyjechaliśmy?! Tak. Zostałam więźniem w domu serbskiego siatkarza. Na domiar złego moja komórka zdecydowała się rozładować, a ładowarka od telefonu Nikoli nie pasowała do mojej. Ten koleś zrobił to specjalnie! Wszystko robił, bym nie mogła skontaktować się ze światem zewnętrznym. Całe szczęście, że wieczorem musiał wpaść na Podpromie, gdzie miał stawić się na treningu.
Powrót do szarej rzeczywistości okazał się jednak znacznie gorszy niż przypuszczałam. Nie chciałam pokazywać się siatkarzowi na oczy jako sprzątaczka. W dodatku w tym okropnym fartuchu w zielonym kolorze. Zielony do mnie zdecydowanie nie pasował! Na całe szczęście jakimś cudem udało mi się nie wpaść na Nikolę. Po ostatnim jego wywodzie na temat uroku blondynek miałam nadzieję, że zapadł się pod ziemię i nigdy już nie będę mieć szansy z nim porozmawiać. Tak, to by było dla mnie odpowiednie rozwiązanie. Zero kontaktów z facetem, który najwyraźniej cierpi na wczesne stadium manii prześladowczej.
- Jeśli nie masz innych planów, to może…
O mały włos nie padłam na zawał, kiedy za moimi plecami pojawił się rzeczony Serb we własnej osobie. Przyłożyłam obie dłonie do klatki piersiowej i zmierzyłam chłodnym spojrzeniem Zoe, która śmiała się pod nosem. Rzeczywiście, bardzo zabawne to było!
- Nikola, czy chociaż jeden dzień mogłabym obyć się bez twojej obecności? – Zapytałam ze znużeniem, zadzierając głowę, by spojrzeć w jego oczy. – Wczoraj odwiozłeś mnie do domu dopiero po osiemnastej! Przez ciebie nie pożegnałam się z Agnieszką, a na dodatek przespałam resztę dnia o mały włos nie spóźniając się dzisiaj do pracy!
- Oj Malwina, no przecież mnie lubisz, a ja lubię ciebie, więc w czym problem?
- W tobie – warknęłam, chwytając Zoe pod ramię. – Znamy się zaledwie kilka dni, ale już mam ciebie dość. Weź się odczep.
- Nie mogę. – Jak zwykle szczery do bólu. – Gdybym tak po prostu mógł się od ciebie odczepić, to byłoby przecież bez sensu.
Uniosłam zaczepnie brew w górę. Czyżby rzucał mi wyzwanie? Bo jeśli tak, to w głowie zaświtał mi pewien pomysł, jak pozbyć się uciążliwego Serba.
Pociągnęłam Zoe w stronę wyjścia, przedstawiając jej szybko swój plan.


Kaś: No wreszcie chce się żyć! Piękna pogoda, pierwsze kolokwia, majówka za pasem. No czegóż chcieć więcej?
bluśka: Chcę następny czwartek - żeby już po tych pieprzonych egzaminach było. Alright?

11 kwietnia 2013

5 - Powiedz jeszcze raz: „prowokujesz”. Prowokująco układasz przy tym usta.



# Malwina
Nie wiedziałam, czego powinnam spodziewać się po siatkarzu. Niby był człowiekiem takim samym, jak miliardy innych chodzących po ziemi. Na każdym kroku jednak słychać było, jaki to jest cudowny, jak fajnie byłoby mieć takiego faceta i tak dalej. Kręciłam się więc przed wejściem na Podpromie rozmyślając na tym, czy jednak nie wrócić do domu. Drgnęłam niespokojnie, kiedy autokar Delecty Bydgoszcz uruchomił swoje silniki. Jakiś siatkarz posłał mi radosny uśmiech. Och, no faktycznie! Nie ma nic zabawniejszego od dziewczyny, która przestraszyła się autokaru. Prychnęłam gniewnie, wyciągając z kieszeni puchowej kurtki paczkę papierosów. Tylko gdzie się podziała ta przeklęta zapalniczka?
- Tego szukasz? – Zapytał szatyn, machając mi przed oczami małym urządzeniem, które w tej chwili było mi niezbędne. Sięgnęłam po nie. – Palenie szkodzi zdrowiu.
- Moje zdrowie, nie twoja sprawa.
- Chciałbym, żeby było moją sprawą. – Nachylił się nade mną, a nozdrza wypełnił zapach żelu pod prysznic. Odetchnęłam głęboko. – Do tego jeszcze dojdziemy.
Miałam ochotę rzucić, że nie będę z nim do niczego dochodzić, ale natychmiast pociągnąłby temat. Grzecznie wystawiłam dłoń w nadziei, że jednak da mi zapalniczkę. Oczywiście się przeliczyłam. Schował ją do kieszeni, którą zapiął na zamek. Przewróciłam oczami. Skostniałymi dłońmi pocierałam o siebie. Nie przypuszczałam, że pod wieczór się tak ochłodzi. Zapomniałam zabrać z domu rękawiczki. Brawo dla mnie!
- Chodź, jedziemy. – Nikola rzucił krótkie polecenie i nie czekając na moją zgodę, poprowadził do swojego samochodu. – Twoja rudowłosa koleżanka jakoś da sobie radę bez ciebie?
- Jest dorosła.
Nikola jeździł terenówką, która nie do końca dobrze spisywała się na miejskich drogach. Była na całe szczęście sobota. Nie groziło nam utknięcie w żadnym korku. Próbowałam dowiedzieć się, gdzie jedziemy. Cholerny, tajemniczy typ! Skoro nie chciał ze mną rozmawiać, to nic nie przeszkadzało w podgłośnieniu radia. Leciała akurat jedna z moich ulubionych piosenek zespołu Power of Trinity – Ulice Słońca. Stopy oparłam na desce rozdzielczej, rozsiadając się wygodnie w fotelu. Szatyn nawet się nie przejął. Chyba pierwszy facet, którego nie obchodzi jego własny samochód. Nuciłam pod nosem, obserwując ulice, które przemierzaliśmy. Mieszkałam w Rzeszowie dopiero od dziesięciu miesięcy. Nie miałam jeszcze okazji zapuścić się gdzieś dalej. Nie potrzeba jednak geograficznego geniusza by zorientować się, iż po jakichś dwudziestu minutach wyjechaliśmy poza granice miasta. Zamarłam.
- Gdzie my jesteśmy? – Zapytałam niepewnie. Strach powoli brał nade mną górę.
- Chyba się mnie nie boisz?
- Pogrzało?! – Zaśmiałam się nerwowo, wyłamując palce. – Pytam z ciekawości.
- Jedziemy do mnie.
- Do ciebie?
- A niewyraźnie mówię? Wybacz, na polski tego nie przetłumaczę, a pewnie serbskiego nie zrozumiesz.
Jasne. Porozumiewać będziemy się w takim razie tylko po angielsku. Masz koleś szczęście, że rodzice kazali mi się przykładać do nauki.

#Zoe
Usłyszałam ciche przekleństwo, które wypuścił z ust Jochen, słysząc wycinek „Nothing else matters” wydobywający się z mojego telefonu. Niechętnie rozluźnił uścisk, pozwalając mi wyplątać się z jego ramion. Wyjęłam samsunga z kieszeni i odebrałam, przemykając szybko do kuchni, która była zdecydowanie większa niż wąski przedpokój, więc istniało mniejsze ryzyko, że nasze ciała znów się zetkną. Oparłam się plecami o parapet, wbijając wzrok w podłogę i słuchając podekscytowanego głosu Krzyśka.
- Jejku, Zośka, trzymaj kciuki. Iwonka wraca i będę się starał... No wiesz, rozumiesz przecież! W sumie na pewno mi się uda, bo całą prawdę będę mówił...
- Krzysiu – przerwałam mu. – Nie zapowietrz się tam.
Jochen parsknął śmiechem, siadając przy stole. Patrzył na mnie wesoło, z szerokim uśmiechem, przez który mi się ciepło na sercu zrobiło. Dobrze, że chwilowo Igła również milczał, bo gdybym musiała coś odpowiedzieć, nie wiem, czy byłabym w stanie wydobyć z siebie głos.
- Zosiu?
- Mhm?
- Jochen Schöps ma bardzo charakterystyczny śmiech, nie sądzisz?
Wzięłam głęboki wdech, zaciskając palce na telefonie.
- Być może... – mruknęłam, delikatnie się rumieniąc. Igła cicho westchnął, stwierdził, że nie będzie nam przeszkadzał, i zanim zdążyłam mu oznajmić, że wcale nie przeszkadza, bo my tu nic nie robimy, rozłączył się.
Jochen – Niemiec, jak dało się wydedukować – przyglądał mi się z zaciekawieniem. Usiadłam naprzeciwko niego i odważyłam się znów spojrzeć w jego oczy. Zadowolony z uzyskania kontaktu wzrokowego nie wracał do poprzedniego tematu (najwyraźniej dostrzegł, że nie jest to konwersacja, którą bym chciała kontynuować), tylko zapytał, skąd znam Krzysia. Wzruszyłam ramionami.
- Czysty przypadek – powiedziałam cicho. - Właściwie to znam go od kilku dni.
- Tak jak mnie – zauważył. – Szybko ufasz ludziom.
Zacisnęłam dłonie w pięści, a serce zaczęło mi bić z zawrotną prędkością. Nie znał mnie, nie miał prawa oceniać mojego charakteru, zwłaszcza że robił to błędnie. Może zdarzało mi się nie traktować jakiegoś człowieka jak zło wcielone, ale nie potrafiłam zaufać na tyle, żeby komuś opowiadać o swoich problemach. I być może Jochen wiedział o podłużnych nacięciach na moim nadgarstku, być może miałam przy nim chwilę słabości, ale to nie zmienia faktu, że nigdy się nie dowie, dlaczego to robię; co jest powodem. Wyrzuciłam te słowa z siebie z prędkością karabinu maszynowego i znów opadłam na krzesło, ukrywając twarz w dłoniach, by się uspokoić.
- Zo – zaczął cicho. Pochylił się, chwycił mnie za ręce i odciągnął je od moich ciemnobrązowych oczu. Dokładnie przestudiował moją twarz i upewniwszy się, że ja wcale nie płaczę, uśmiechnął się do mnie. – Przepraszam. Nie chciałem cię urazić. Powiem tylko jedno – mi naprawdę możesz ufać. Wiem, że to są tylko czcze słowa, ale mam nadzieję, że z czasem nabiorą dla ciebie prawdziwego znaczenia. Myślę – zawahał się na chwilę – że akurat ty potrzebujesz kogoś, komu będziesz mogła się zwierzyć.
- I twierdzisz, że właśnie ty możesz być taką osobą? – spytałam szeptem. Trzymał mnie za podbródek, nie pozwalając mi na spuszczenie głowy.
- Nie twierdzę – odparł. – Ale chciałbym. Masz ochotę na spacer?

#Malwina
Szczerze mówiąc dłuższy czas zastanawiałam się, czy w ogóle powinnam wysiąść z samochodu. Nie dość, że na zewnątrz panowały egipskie ciemności, znajdowaliśmy się jakiś kilometr za Rzeszowem, to jeszcze zerwał się mroźny wiatr, który postanowił przynieść ze sobą okrutne opady śniegu. Mój towarzysz próbował najpierw grzecznie. Tłumaczył, że w tej okolicy awarie prądu to dość częste zjawisko. No pięknie, a czy lepiej nie mógł wybrać? Siatkarze to chyba całkiem sporo zarabiają według moich informacji. No chyba, że ktoś mnie okłamał. W końcu jednak Nikola zdecydował się wyciągnąć mnie ze swojego pojazdu siłą. Najwidoczniej nie podobało mu się sterczenie na śniegu i mrozie.
Jego dom nie był duży. I tak właściwie, to nawet nie był jego. Wynajął go na czas swojego pobytu w Rzeszowie. Wyglądało na to, że ma plany pozostać na nieco dłużej niż jeden sezon. Brawo dla niego za ambitne plany. Ja chciałam się z tego miasta wynieść jak najszybciej. To chyba mówi samo za siebie – niewiele nas łączy. Nie przypuszczałam też, byśmy mieli znaleźć jakieś wspólne tematy.
Z ulgą odkryłam, że tutaj prądu nie brakuje. Zrzuciłam z siebie kurtkę, zimowe buty cisnęłam obok jedynego mebla w przedpokoju, którym okazała się drewniana szafka i ruszyłam do salonu. Czułam na sobie wzrok szatyna. Z całą pewnością musiał wyglądać na zaskoczonego. Zazwyczaj czekam na zaproszenie ze strony gospodarza, ale w tej chwili pragnęłam jak najszybciej odbębnić to spotkanie i wrócić do swojego skromnego mieszkanka. Siadając na sofie rzuciłam więc, że poproszę o gorącą czekoladę.
- Czy jaśnie pani ma jeszcze jakieś życzenia? – Zironizował siatkarz, opierając się o framugę drzwi prowadzących do kuchni. Przynajmniej za bardzo się nie nachodzi.
- Pierniczki z nadzieniem śliwkowym – uśmiechnęłam się szeroko, chwytając za pilot od ogromnego, plazmowego telewizora.
Zdziwiłam się nieco, kiedy po paru minutach na szklanym stoliku znalazł się kubek z gorącą czekoladą i piankami, a także pierniczki. Rzecz jasna z nadzieniem śliwkowym. Teraz to ja wyglądałam na zaskoczoną. Siedziałam w otwartymi ustami, nie do końca pewna tego, co powinnam powiedzieć. Nikola zaśmiał się, zajmując miejsce obok. Chciał mnie chyba objąć ramieniem, ale się powstrzymał. Chwała mu za to.
- Jak widać mamy całkiem podobny gust – mruknął po chwili. – Ciekaw jestem, co jeszcze nas ze sobą łączy.
- Mam wrażenie, że to już nadmiar szczęścia – prychnęłam po polsku, by przypadkiem nie drążył tematu. – Więc, Nikola – zaczęłam uprzejmie, zakładając nogę na nogę i układając na kolanie splecione dłonie. – Mówisz, że jesteś serbskim siatkarzem?
- Zgadza się.
- Więc co robisz w Rzeszowie? Nie sądziłam, że jakąkolwiek gwiazdę coś przyciągnie do Polski.
- Uważasz mnie za gwiazdę? – Przysunął się nieco, a w oczach błysnęły radosne iskierki. Pokręciłam głową na znak, by nie czepiał się szczegółów. – Polska liga siatkówki jest jedną z najlepszych na świecie. Każdy chciałby tutaj grać.
Och, jasne. Sięgnęłam po kubek, by upić nieco czekolady, która nie była już taka gorąca. Całą uwagę skupiłam na kubku. Wcale nie podobało mi się to zielone spojrzenie, przeszywające mnie na wskroś. Przelotnie spojrzałam jeszcze na zegarek, który wisiał na ścianie. Dochodziła godzina osiemnasta. Więc ile jeszcze tej męczarni pozostało?

#Zoe
Rzeszów jakby ucichł, tylko od czasu do czasu przez okolicę przejeżdżał jakiś samochód. Śnieg przestał padać, a księżyc stał się już trochę bardziej widoczny niż parę godzin temu. Chwilami słychać było tylko odgłos uderzenia podeszwy buta o płytę chodnika, a co jakiś czas od strony dworca PKP dobiegały dźwięki przejeżdżającego pociągu. Wydawać by się mogło, że miasto zasnęło; umilkło przedwcześnie, by o świcie się przebudzić z nową energią, ale takie myślenie było błędem, bo przecież ludzie nie spali.
Przemierzaliśmy rzeszowski rynek. Ja – z rękami w kieszeniach i spuszczoną głową – i Jochen – cały czas zastępujący ciszę jakimiś dowcipami. Starał się mnie rozśmieszyć i w sumie mu się to udawało. Noc była zimna, oddechy rysowały się na tle miasta małymi kłębkami pary, ale wracać do mieszkania jakoś na razie nie mieliśmy zamiaru.
- Zjadłbym coś – stwierdził Jochen, zatrzymując się i marszcząc nos. Uniosłam brwi, podążając za jego wzrokiem. Staliśmy naprzeciwko cukierni, w której poznałam Ignaczaka. Na wystawie widniały różne smakołyki – pączki, kremówki, babeczki, placki wszelkiego rodzaju i ciastka, więc nie dziwiłam się, że Niemca naszła ochota na coś słodkiego. Po długich debatach przy ladzie wyszliśmy stamtąd z dużym opakowaniem ciastek.
- Nie zmieszczę tyłka w spodnie – jęknęłam, spoglądając na nasz nabytek z niepokojem. Jochen parsknął śmiechem, uniósł dłoń odzianą w grube, ciepłe rękawiczki i poczochrał mi nią włosy. Poczułam się jak mała, beztroska dziewczynka, która patrzy na świat przez różowe okulary. Poczułam się jak dawniej. Bardzo dawno temu.
Przeszliśmy przez Aleję Kasztanową, która nocą wyglądała magicznie, niemal jak z jakiejś bajki, i skierowaliśmy się z powrotem w stronę mojego mieszkania. Nogi już mnie bolały, miałam dość moich koturnów, ale dzielnie maszerowałam przed siebie, próbując dotrzymać Jochenowi kroku. W końcu się zatrzymałam, zaklęłam po włosku i wydarłam się na Niemca:
- Hej! No szybciej to się nie da?! Spacer miał być!
Odwrócił się w moją stronę lekko zaskoczony, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i podeszłam do niego. Obiecał już iść powoli i nadstawił swój łokieć, więc chwyciłam go pod rękę i ruszyliśmy do przodu.
Gdzieś po pierwszej w nocy zdecydował, że zostanie u mnie do rana, bo nie chce, żebym znów zrobiła coś głupiego. Wzruszyłam ramionami i wskazałam mu kanapę w salonie jako jego miejsce do spania. Skrzywił się, ale nie powiedział nic. Uniosłam brwi.
- Ja mam za wąskie łóżko, wielkoludzie – mruknęłam. Pokiwał głową ze zrozumieniem i wsunął się pod ciepłą kołdrę, która mu rozścieliłam.
- A buzi na dobranoc?
- Chyba w snach.
A sny akurat chyba się na mnie obraziły, bo jak na złość nie chciały przyjść. Przekręcałam się z boku na bok, usiłując zasnąć, ale średnio mi to wychodziło. Przed oczami miałam mordercę, z którym rozmawiałam wczoraj wieczorem, oraz koszmar, który śnił mi się poprzedniej nocy. Naciągnęłam kołdrę pod szyję i zacisnęłam oczy. Śpij, śpij, śpij! Ale sny nie słuchały. Wierciłam się na tym przeklętym łóżku, do głowy przyszedł mi nawet pomysł, żeby wcisnąć się do Niemca na kanapę, ale szybko go wymazałam. W końcu zaświeciłam światło i z cichym westchnieniem sięgnęłam po książkę leżącą na półce.

Kaś: Wiosno, przybywaj! Jeszcze tylko dwa i pół tygodnia do majówki <3
bluśka: ...i niecałe dwa tygodnie do testów gimnazjalnych "<3"